ruch jest życiem
Gdy byłam dzieckiem, kochałam jazdę na łyżwach. Do tego stopnia, że w każdą kolejną bożonarodzeniową wigilię niecierpliwie oczekiwałam na nowe sznurowane buty, bo łyżwy przykręcało się wówczas do zwykłych butów. Jeździłyśmy z koleżanką całymi dniami po zamrożonym chodniku i marzyłyśmy o "figurówkach". To był jedyny sport, który naprawdę lubiłam. W szkole, na lekcjach wychowania fizycznego skutecznie zniechęcano mnie do uprawiania ćwiczeń. Ponieważ byłam wysokiego wzrostu, musiałam obowiązkowo uczestniczyć w biegach, skokach i zawodach. Nie byłam typem zawodnika, nie lubiłam (do dziś nie lubię) rywalizacji i nie znosiłam takiego wysiłku. Nawet później, na studiach, zrezygnowałam z tego samego powodu z zajęć WF-u, a zapisałam się na treningi tenisa stołowego. Trochę interesowałam się jogą, trochę jeździłam na rowerze, ale nade wszystko zawsze lubiłam piesze wędrówki i taniec. Gdy skończyłam 50 lat, odkryłam radość z jeżdżenia na łyżworolkach. Trochę głupio," babcia - dynamit", po prostu ;) Nie było to trudne, bardzo podobne do jazdy na łyżwach. Razem z mężem, podczas wakacji, jeździliśmy sobie po fajnej wyasfaltowanej i nieuczęszczanej drodze, zgodnie z zasadą, że "bieda ćwiczy w nocy" ;) Niestety, kiedy już czułam się całkiem pewnie, potrafiłam nawet wykonywać slalomy, zdarzył się wypadek. Kończąc trening, stojąc w miejscu, zachwiałam się lekko i całym ciężarem swojego ciała usiadłam sobie na stopie. Nie przewróciłam się nigdy podczas jazdy, a w tak bezsensowny sposób zrobiłam sobie krzywdę. Noga w bucie przekręciła się o 90 stopni, ścięgna pociągnęły za kości, miałam 3 złamania i poważne uszkodzenia więzadeł... Gips objął calutką kończynę i przez pół roku miałam problemy z poruszaniem. Wygląda na to, że ja, wróg sportów ekstremalnych, sama taki uprawiałam ;) Rolki zostały sprzedane... Musiałam wymyślić coś dla siebie, co bardziej przystoi niewieście w moim wieku i nie stworzy już takich zagrożeń. W domu był rower stacjonarny, dokupiliśmy jeszcze przyrząd zwany orbitrekiem. To był strzał w dziesiątkę! Od ładnych kilku lat zaczynam każdy swój dzień od tego, że przez godzinkę nabijam kilometry na orbitreku i rowerku. Włączam swoją ulubioną muzykę - i jadę. Macham wszystkimi kończynami i myślę o niebieskich migdałach... Chyba znowu znalazłam swój ulubiony sport! Mam jeszcze jeden rodzaj aktywności, który chętnie uprawiam, to oczywiście marsz z kijkami - nordic walking. Jednakże w tym przypadku, jestem trochę uzależniona od pogody, nie wychodzę gdy jest bardzo zimno albo wieje silny wiatr.
Mój mąż, solidarnie, także przestał jeździć na rolkach, ale "w słusznym wieku" odnalazł się w innym sporcie. Z zapałem już trzeci sezon pływa na desce windsurfingowej i muszę przyznać, że coraz lepiej mu to wychodzi. Z kijkami - też wychodzi ;)) Bardzo wszystkich zachęcam do ruchu. Nic na siłę, każdy może sobie wyszukać ulubioną formę i trzymać się swojego planu. Zdrowie wówczas - przychodzi samo...
01.04.2016