ja

       dziadek Michał Jagodziński

wspomnienie o moim Dziadku
w kilku fotografiach
                     

ja

dziadek Edmund Ogończyk Ruciński

„Jeśli nie wiesz skąd się wywodzisz, jak, na litość boską, masz wiedzieć, dokąd zmierzasz?"
________________________________________________________________________ Jodi Picoult „To, co zostało"


           W tym roku świętowaliśmy w Pucku 100-lecie Polskiego Lotnictwa Morskiego i to jest najlepszy moment, żeby upamiętnić mojego Dziadka, starszego bosmana - Michała Jagodzińskiego. Jak już wspominałam, dziadek był zawodowym żołnierzem - szkolił młodych marynarzy w Morskim Dywizjonie Lotniczym, stacjonującym w Pucku. Uchodził za bardzo oddanego służbie, rzetelnego i obowiązkowego bosmana. Stopień podoficerski był na tyle prestiżowy, że jego rodzina korzystała z przywilejów danych przedwojennym wojskowym: żona nie musiała pracować, mieli pomoc domową, dzieci chodziły do przedszkola (zwanego ochronką), a rodzice od czasu do czasu brali udział w rautach i imprezach charytatywnych - dobrze im się powodziło. Kadra Morskiego Dywizjonu Lotniczego była bardzo szanowana i tworzyła ówczesną miejską, a także krajową elitę.
           Pierwszy dzień września 1939 roku pozostawił trwałe piętno w historii naszej rodziny. Dziadek zginął na służbie w wyniku bombardowania jego macierzystego lotniska w Pucku. Razem z nim życie stracił legendarny dowódca - komandor porucznik pilot Edward Szystowski oraz kilka innych osób. Tylko trumna Michała Jagodzińskiego mogła pozostać otwarta, bo nie było widać zewnętrznych obrażeń. Ich wspólna, 5 osobowa mogiła, jest czczona jako miejsce pamięci przy okazji obchodów rocznic wybuchu II wojny światowej. Niedaleko zespołu dawnych hangarów puckiej bazy lotniczej, siłami kilku zapaleńców powstało Muzeum MD-Lotu i postawiono popiersie komandora Szystowskiego. Co roku odbywają się inscenizacje historyczne obrazujące puckie wydarzenia z dnia niemieckiego nalotu.
            Gdyby nie wojna, miałabym szansę poznać swojego dziadka, ale jednak jest mało prawdopodobne, by mój tata poznał mamę. Przed jej wybuchem, dziadek Michał rozpoczął bowiem budowę domu pod Gołańczą niedaleko Wągrowca, skąd pochodził i gdzie mieszkała duża część jego rodziny. Tak więc małżeństwo z trojgiem dzieci przeniosłoby się do Wielkopolski. Po śmierci męża, moja babcia zdecydowała się porzucić tamto miejsce i na stałe została na Pomorzu. Mój tata, jedyny syn i najmłodsze dziecko, miał zaledwie 9 lat, gdy zginął jego ojciec. Zdążył go zapamiętać jako bardzo ciepłego i opiekuńczego tatę, sam później także był taki. Dziadek kochał przyrodę i zabierał synka na długie spacery po lesie, nad brzegiem morza. Uczył go rozpoznawania ptaków, pokazywał lisie nory i wiele innych przyrodniczych ciekawostek. W domu mieli oswojoną wiewiórkę, psa i kota. Niewiele więcej wiem o moim dziadku - bosmanie, ale to wystarcza, aby wspominać go bardzo ciepło i mieć świadomość swoich korzeni. Na jego pamiątkę nazwaliśmy mieszkanie, które wynajmujemy turystom Apartament Bosmański. Znajduje się w miejscu, które kiedyś było przyrodniczo dzikie, a moi dziadkowie z dziećmi lubili tam spędzać wolny czas.

              Skoro wspominam dziadka ze strony taty, powinnam tu także napisać parę słów o ojcu mojej mamy. Jego również nigdy nie poznałam, bo zmarł, gdy mama miała zaledwie 2 miesiące. Rodzinne strony Dziadka Edmunda to wieś Gutowo na Mazurach, niedaleko Iławy. Dziadek był krawcem męskim, szył garnitury, czasem płaszcze dla wojska. Moja babcia po ślubie zamieszkała na Mazurach i urodziła im się córeczka. Edmund był wesołym i wygimnastykowanym młodym człowiekiem - bardzo towarzyskim i lubianym. Razem z żoną stanowili zgrany tandem: dziadek szył, babcia ręcznie obrabiała ściegi. Co jakiś czas przejeżdżał z kolegami zaprzęgiem konnym setkę kilometrów, po nowe materiały krawieckie. Niestety, pewnego razu, po wyczerpującej podróży w czasie wiosennych ochłodzeń, dziadek zachorował na zapalenie płuc. Zmarł w roku 1936 w domu, mając zaledwie 29 lat, była to straszna rodzinna tragedia. Podobno w momencie jego śmierci nagle otworzyła się kuchenna szafka i wypadły z niej naczynia... Moja babcia jako młoda wdowa, z dzieckiem na ręku wróciła do rodziców na Kaszuby i długo jeszcze wiodła samotne i gorzkie życie. Niewiele opowiadała o swoim mężu, bolesne przeżycia trwały w niej do końca. Kiedy moja mama dorosła, zaczęła odwiedzać rodzinne strony swojego taty. Żył jeszcze najmłodszy jego brat. Tam dowiedziała się, że jej ojciec pochodził z bardzo zacnej, wykształconej rodziny, posługującej się XIV-wiecznym przydomkiem herbowym - Ogończyk. Mama wcześniej nie miała świadomości swojego szlacheckiego pochodzenia, w jej akcie urodzenia nie wpisano drugiego członu nazwiska. Nazwisko Ogończyk Ruciński można natomiast odnaleźć u jej mazurskich krewnych i w archiwalnych księgach parafialnych. Okazało się, że wszyscy się nim posługiwali, także mój dziadek i jego liczni bracia. Dorosła już moja mama otrzymała niezwykły prezent od swojego taty, zupełnie się tego nie spodziewała. Zadbała o Jego porządny nagrobek (znajdujący się kilkaset kilometrów od nas), który długo jeszcze będzie trwał i przypominał mi o tym, że miałam dziadka na Mazurach, a korzenie mojej rodziny sięgają aż XIV wieku.


22.09.2020