Aks
Immanuel Kant
Nawet nie zauważyliśmy, jak szybko Aks wyrobił w nas umiejętność samodzielnej nauki. Podręcznik do geometrii od razu na początku roku szkolnego uznał za zbyt trywialny i kazał go przerobić samemu. Definicje - wkuć, zadania rozwiązać. I tak zrobiliśmy, kilka sprawdzianików z definicji, kilka z rysunków i po geometrii. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas się jej nie nauczył :) Wyjechaliśmy z programem nauczania matematyki daleko poza ramy obowiązujące w liceum. Musieliśmy studiować podręcznik akademicki "Algebra wyższa" Z. Opiala i referować Profesorowi czego się nauczyliśmy. Ponieważ było mu szkoda czasu na odpytywanie nas z tego na lekcji, więc wykorzystywał długie przerwy, na których miał dyżury. Należało podejść blisko ucha i biegle przekazać fragmenty zadanych rozdziałów. Jedno zająknięcie powodowało nie zaliczenie i trzeba było przyjść jeszcze raz na innej przerwie. Na lekcjach zajmowaliśmy się rzeczami, których już dawno w programie liceum nie ma: pochodne, całki, różniczki, tautologie logiczne... Musieliśmy niektóre definicje wykuć na blachę i mówić je bardzo szybko, w ten sposób, żeby Aks na jednej lekcji zdążył przepytać całą klasę. Mawiał: musicie się tego nauczyć tak, że obudzeni o drugiej w nocy powiecie bez zająknięcia. Do dzisiaj je pamiętam, czasami sobie w myślach powtarzam: Sinusem dowolnego kąta alfa nazywamy stosunek rzędnej dowolnego punktu leżącego na.... itd. Pamiętam także wykute na blachę tabelki z logiki, w których zapisane były tylko zera i jedynki.
Niestety, nie wszystko potoczyło się jak trzeba. W ostatniej, czwartej klasie nasz Nauczyciel poważnie zachorował. Został nam ostatni semestr do matury, a on z rakiem trzustki musiał się położyć w akademii medycznej... wielka tragedia, w tak młodym wieku... Chociaż pochodził z wielodzietnej rodziny, gdzieś z głębi Polski, tutaj był zupełnie sam. Wtedy akurat otrzymał przytulne mieszkanie obok szkoły, z ciepłą wodą i centralnym ogrzewaniem, kupił sobie lodówkę i powiedział nam, że teraz zacznie o siebie dbać. Jak długo mógł, tak długo pozostał z nami powtarzając materiał. Przed operacją zlecił najlepszym z nas prowadzenie lekcji podczas jego nieobecności. Jak się dowiedziałam wiele lat później, pozostali nauczyciele matematyki w szkole, nie bardzo chcieli prowadzić u nas zajęcia za niego. Nie znali autorskiego programu jaki realizował, stosowali inne metody. Aks nam zaufał, rozdał materiał uczniom. Myślę, że go nie zawiedliśmy, spokojnie sami wchodziliśmy do klasy, ktoś stawał przy tablicy, tłumaczył innym i rozwiązywał zadania. Przed maturą, na przepustce ze szpitala, Profesor przyszedł do nas na parę lekcji. Blady, wycieńczony chorobą, mówił z trudem. Na tablicy narysował swoją trzustkę i opowiedział o przebiegu leczenia. W klasie czuło się wzruszenie, pewną rodzinną bliskość, ale w tak młodym wieku nikt z nas chyba nie pomyślał o najgorszym scenariuszu. Potem Aks był z nami także na maturze i sprawdzał nasze prace. Zadania mieliśmy trudniejsze niż pozostała część szkoły, obowiązywał nas szerszy zakres materiału. Okazało się, że wystawił same piątki i czwórki, gorszych ocen nie było, wszyscy sobie poradziliśmy.
Walczył z chorobą do kwietnia następnego roku. Byłam już w Gdańskiej Akademii Medycznej, gdy Profesor skontaktował się ze mną poprzez pielęgniarkę ze szpitala zakaźnego. Prosił o kompoty owocowe, bo tylko to już mógł spożywać. Odwiedzałam go kilka razy w tygodniu, aż któregoś dnia go nie było... zmarł mając zaledwie 40 lat.
Gdy zaczynaliśmy liceum, Aks ostrzegł nas przed "słomianym zapałem" i użył swojej ulubionej sentencji, którą parokrotnie powtarzał później, gdy mieliśmy słabe wyniki: Zaczynacie jak lwy, a skończycie jak muchy. I tu Pan, Panie Profesorze chociaż raz się pomylił (albo może jednak te Pana słowa odniosły pozytywny skutek). Wcale nie skończyliśmy jak muchy. Wyszliśmy "na ludzi", wszyscy pokończyliśmy studia, są wśród nas prawnicy, lekarze, naukowcy, inżynierowie, nauczyciele; zajmujemy kierownicze stanowiska, prowadzimy z sukcesem własne firmy. Matematyka często towarzyszyła nam na studiach i w późniejszej pracy, a dzięki Panu ustawiła nas na całe życie i sensownie wpłynęła na wiele podejmowanych decyzji. Trzy dziewczyny zostały potem dyrektorkami w naszym liceum.
Z klasy wywiodły się dwa małżeństwa, w tym moje, a Andrzej na pamiątkę nazwał swoją komputerową firmę - Aksjomat. Czasami oboje zastanawiamy się, co teraz robiłby nasz Profesor, gdyby żył. Jak daleko rozwinąłby siebie i swoje metody, gdyby doczekał czasów wszechobecności komputerów. Teraz miałby 81 lat i z pewnością byłby obecny na klasowych zjazdach. A może jednak był z nami?
Świetny Dydaktyk i Nauczyciel - nasz Aks...
30.11.2017