z filmu „Miś" Stanisława Barei
Macie swojego pluszowego misia? Bo ja mam :). Dostałam go na pierwsze urodziny, więc w tej chwili mój miś ma 63 lata... Teraz mieszka w szafie, bo już 'nie wygląda', ale odegrał tak ważną rolę w moim życiu, że bardzo go cenię i musi zaistnieć na tym blogu. 4 maja minie 40 lat od premiery kultowego filmu „Miś". Odbyła się kilka dni po naszym ślubie, mamy więc wspólną, okrągłą rocznicę ;)
Nigdy nie bawiłam się lalkami. Miałam trzy: jednej nie używałam, bo była ogromna i brzydka, druga miała sztuczne włosy i zamykane oczy - przez co była trochę straszna, a trzecia posłużyła mi tylko raz - do zrobienia zdjęcia z lalką. Liczył się tylko MIŚ. Aż do pełnej dorosłości (nawet w akademiku) zawsze miałam go blisko, bo gdyby nagle gdzieś zniknął, chyba naruszyłoby to moją psychiczną równowagę.
Miś pomógł mi przeżyć najtrudniejsze chwile dzieciństwa. Jak już kiedyś wspomniałam, byłam dzieckiem w kółko chorującym na anginy. W szkole podstawowej jesienią i wiosną zapadałam na zapalenie migdałków, co wiązało się z bardzo wysoką gorączką i leżeniem plackiem w łóżku przez co najmniej dwa tygodnie. Codziennie do domu przychodziła pielęgniarka i kłuła mnie zastrzykami z penicyliny, a smak żółtych tabletek do ssania 'Akron' zapamiętam chyba do końca życia. Znałam już panie robiące iniekcje, jedna z nich sprezentowała mi niepotrzebną, wówczas wielorazową strzykawkę oraz bezużyteczną krzywą igłę. No i mogłam robić zastrzyki mojemu misiowi (!). Codziennie zostawała buteleczka z gumką i blaszką oraz białą pianką po preparacie. Gdy wychodziła pielęgniarka, napuszczałam do fiolki wodę i wstrzykiwałam misiowi. Niestety, w związku z tym, co jakiś czas - ku mojej rozpaczy - mama go musiała wyprać. A ponieważ biedak wypchany był trocinami, musiał się długo suszyć. Nie wolno było powiesić go na lince za uszy (żeby nie bolało), musiał wisieć w siatce z oczkami :). Miś był więc towarzyszem mojej dziecięcej niedoli. Gdy nikogo nie było w domu, czytałam mu książeczki i robiłam na szydełku szaliki. Bo ja także, w czasie choroby, musiałam zakładać na szyję szalik z wełny, taki, który drapał i go nie znosiłam. Kiedy byłam już w siódmej klasie, jakiś bardziej zaangażowany lekarz wpadł na to, że może należałoby usunąć mi trzeci migdałek. Trzeba było spędzić 10 dni w szpitalu klinicznym, bo wówczas takich zabiegów nie wykonywało się ambulatoryjnie. Po operacji moje anginy już nigdy nie powróciły... Szkoda tylko, że od przedszkola, prawie do końca podstawówki, byłam wielokrotnie i często wyjaławiana antybiotykami i musiałam znosić bolesne zastrzyki. No ale cóż, lata 60-te ubiegłego wieku takie właśnie były, nikt nie zwracał uwagi na spustoszenia po terapii. Jakoś przeżyliśmy z misiem to szpikowanie penicyliną ;) Gdy miałam 10 lat i bardzo tęskniłam będąc na kolonii zuchowej, rodzice przysłali mi misia obsypanego irysami (to takie dawne cukierki), w pudełku po butach. Od razu było lżej i poczułam się bezpieczniej. Tylko chłopcy trochę początkowo się podśmiewali, bo przecież nie byłam już malutkim dzieckiem. Różne koleje losu dotykały mojego misia. Gdy zgubił ucho, przez rok miał zastępcze - ze szmatki. Potem się znalazło, ale z czasem zapodziały się oba szklane oczka i ceratowy nosek. Wyszyłam je więc czarną nitką.
Mój miś ma już wyleniałe futerko, ale wciąż istnieje. Dostrzegam teraz jak bardzo różni się kształtem od współczesnych pluszaków. Stał się misiem zabytkowym, wzbudzającym we mnie dużo sentymentu. Jeżdżąc w różne miejsca, czasami trafiamy na pluszowe i inne niedźwiadki. Zawsze wtedy robimy pamiątkowe zdjęcia. Misiami posługują się służby gdy dzieciom dzieje się krzywda, kupuje się je także w celach charytatywnych. Dzisiaj już powszechnie wiadomo, że zapewniają maluchom poczucie bezpieczeństwa, a dorastające dzieci uczą się na nich i testują swoje relacje społeczne. Misie zastępują rodziców, kiedy nie ma ich akurat w pobliżu. Uważam, że każde dziecko powinno takiego mieć :)
21.03.2021