To swoisty fenomen i talent - dobieranie dźwięków, brzmienia, rytmu, głośności... Tworzymy muzykę od zarania dziejów i korzystamy z jej silnego oddziaływania. Przy niej rośniemy, cieszymy się i martwimy. Zagrzewa do walki, pobudza zmysły, usypia. Także zwierzęta i podobno rośliny nie pozostają obojętne na muzyczne dźwięki. Wszystkie żywe organizmy dostrajają się do fal dźwiękowych i najczęściej sprawia im to przyjemność, a w każdym razie nigdy nie jest to oddziaływanie obojętne.
Muzyka jest dla mnie niezwykle ważna. Zawsze była obecna w naszym domu, pamiętam, że nawet dziadkowie mieli dużą kolekcję czarnych, twardych i łamliwych gramofonowych płyt. Tata lubił nowoorleański jazz, amerykańskie szlagiery z lat 50-tych i Marię Koterbską... W domu chodziło się na tańce i nie pamiętam dnia, kiedy nie grałoby radio. Wychowywałam się na rodzimych Czerwonych Gitarach, Skaldach, Niemenie, grupie Breakout. W moim małym miasteczku mieliśmy możliwość oglądania tych muzyków na żywo, istniał wówczas na starym rynku Dom Kultury, w którym była dobrze - jak na tamte czasy - zaprojektowana scena. W podstawówce byłam solistką w szkolnym zespole mandolinistów i także tam występowaliśmy :)) To były czasy, do dzisiaj pamiętam technikę tremolo granego piórkiem... Trochę żałuję, że nie była to gitara, mandoliny odeszły w niepamięć i na wschód, tam skąd przyszły. Śpiewałam także w licealnym chórze, który pod kierunkiem niezapomnianego profesora Leonarda Baranowskiego (późniejszego nauczyciela muzyki w prestiżowej "gdyńskiej trójce") zdobywał pierwsze miejsca w województwie.
W liceum poddałam się wszechobecnej fascynacji muzyką Beatlesów, Stonesów, Deep Purple, czy Procol Harum. Wielką miłością obdarzyłam Santanę i Queen. A w sercu, dostrojony do rytmu wszystkich moich komórek, zawsze grał mi czarny i biały soul. Radio Luxemburg ze swoim charakterystycznym szumem, obowiązkowo towarzyszyło przy odrabianiu prac domowych. Miałam szczęście, chłopak z mojej klasy (już 40 lat razem), także fascynował się muzyką. Wiedzę w tej dziedzinie miał i ma - dużo większą ode mnie. W domu jest mnóstwo płyt, ale nade wszystko lubimy od czasu do czasu pojechać na jakiś koncert. Zamieszczam parę zdjęć, niestety nie najlepszej jakości, gdyż z widowni nie da się zrobić dobrych. Najwięcej wrażeń i wzruszeń dostarczył mi ubiegłoroczny występ Carlosa Santany w Dolinie Charlotty pod Słupskiem, nigdy go nie zapomnę.
Muzyka jest dla mnie przeżyciem nie tylko duchowym. Wyraźnie czuję, jak reguluje nastrój, uspokaja albo pobudza. Wydaje mi się również, że mój oddech, a nawet bicie serca, dostrajają się do rytmu. Uwielbiam tańczyć i ruszać się przy muzyce. Drga chyba wtedy każdy motoneuron i dipol wody w moim organizmie ;) Tańczymy z Andrzejem podczas podróży, gdziekolwiek gra dobra muzyka, nawet na hiszpańskiej ulicy. Zakochaliśmy się w muzyce cabo-verdyjskiej, na szczęście pamięta o niej także Marcin Kydryński w swojej trójkowej radiowej "Sieście". Ostatni nasz wyczyn, to bardzo energetyczny taniec w Afryce z Masajami (i daliśmy radę :P). Muzyka łączy wszystkie światy, ludzie rozumieją się bez słów. Endorfiny poprawiają nastrój, koją nerwy. Podczas tańca synchronizujemy nasze ruchy, wpadamy w muzyczny trans, który leczy wiele dolegliwości i poprawia krążenie. Tańczmy więc i słuchajmy muzyki dla zdrowia, to bardzo przyjemna terapia!
06.04.2016