przypadek
Był 29 października 1999 roku. Jechaliśmy do Juraty, gdzie mieszkali rodzice mojego męża i kończyliśmy budowę naszego niewielkiego letniego domu. Około godziny 16.30, gdy przejeżdżaliśmy przez Kuźnicę na Półwyspie Helskim, w pewnym momencie jakiś "maluch" zajechał nam drogę. Wyjechał z bocznej i zaraz wjechał w następną. Musieliśmy mocno zwolnić i od nowa zacząć jazdę. Nie muszę mówić jak denerwujące dla kierowcy są takie sytuacje. PRZYPADEK - fiacik wyjechał sobie i wjechał. Gdyby nie ten fakt, być może dzisiaj nie pisałabym tej relacji. Kilkadziesiąt sekund później - spadł przed nami, prosto na szosę, wojskowy samolot - MIG-21. Wyjeżdżając z Kuźnicy zobaczyliśmy jego wielkie cielsko. Miałam wrażenie, że to jest jakiś film, takie było nierzeczywiste... Miał wyłączony silnik, leciał bezszelestnie od strony Bałtyku, w kierunku Zatoki Puckiej. Obniżał się, pikując pod skosem wprost na ulicę. Jakby prowadzony boską ręką ominął wysoki nowy budynek mieszkalny, zahaczył tylko o kabel anteny satelitarnej. Obok drogi stał pusty sezonowy przeszkolony sklepik, zmiótł go doszczętnie i z wielkim hukiem runął na szosę kilkadziesiąt metrów przed nami. My już wtedy jechaliśmy na wstecznym... Wybuch był tak potężny, że niektóre części samolotu przeleciały przez ulicę i wpadły do zatoki (zdjęcia). Po lewej, gdzieś nad brzegiem Bałtyku zobaczyliśmy pilota na spadochronie. Dym, kula ognia, szok. Byliśmy na drodze sami...
Miałam zadzwonić na policję, a mój mąż tymczasem wziął aparat, żeby zrobić zdjęcia. Próbowałam wybrać numer, ale nie byłam w stanie nacisnąć trzech cyfr, palce nie trafiały we właściwe klawisze! Zrobiło to za mnie moje 14-letnie dziecko. Na szosie wszystko się paliło, trzaskała amunicja, a za nami ustawiały się już samochody. Pani policjantka mi nie uwierzyła, po prostu odłożyła słuchawkę. Mój mąż szybko skontaktował się ze swoim ojcem (byłym oficerem helskiego garnizonu), który powiadomił wojsko. Zobaczyliśmy, że nie przebijemy się dalej, więc wróciliśmy do Pucka. W domu włączyliśmy radio. W naszej ulubionej Trójce właśnie ktoś powiedział, że w Kuźnicy spadł samolot i nie wiadomo czy są ofiary. Wiedzieliśmy, że pilot wyskoczył, a budynki zostały nietknięte, więc mój Andrzej zadzwonił do radia i podał tą informację na antenie. Za pół godzinki telefonowano do nas z prasy - odezwał się dziennikarz z Wieczoru Wybrzeża. Jak się dowiedział, że robiliśmy zdjęcia, natychmiast byli u nas. Musieliśmy jeszcze raz pojechać na miejsce zdarzenia (teren otoczony był już przez wojsko) i zdać relację. Pożyczyli od nas film z aparatu i obiecali oddać. Wieczorem, zmęczeni, mieliśmy wszystkiego serdecznie dosyć. Na drugi dzień w Wieczorze Wybrzeża ukazał się obszerny materiał z naszymi zdjęciami (do wywiadu dodano trochę dramatyzmu), a my otrzymaliśmy gratyfikację finansową. Na pierwszej stronie gazety napisano: "nasz czytelnik sfotografował moment katastrofy", trochę nas to dotknęło, bo nie byliśmy czytelnikami tej gazety, ale cóż... poszło. Film nam oddano wywołany, także zdjęcia, które przechowuję w albumie. Wtedy kiedy to się działo, zupełnie nie miałam odczucia, że o mały włos, a wyparowalibyśmy z powierzchni ziemi. Refleksje przyszły dużo później. Za pół roku zapraszano nas do Krakowa do stacji TVN, żeby wziąć udział w programie "O mało co...", ale nie mieliśmy na to najmniejszej ochoty. Dużo, dużo później spotkałam się PRZYPADKIEM z osobą, która siedziała w tym małym fiacie wtedy, kiedy wyjechał nam na drogę. To była moja dawna koleżanka z podstawówki, nie miałyśmy nigdy ze sobą kontaktu. Akurat wpadła coś załatwić do liceum, w którym pracowałam i - od słowa do słowa...
Przypadki bywają szczęśliwe i nieszczęśliwe, ten opisany przeze mnie choć traumatyczny, dobrze się skończył. Wdrukował się w pamięć i tam pozostanie. Ciekawe, czy jest gdzieś zapisany na palmowych liściach? Czy był na nas jakiś odgórny plan, czy może to tylko zwykły przypadek? Chciałabym, żeby moje PRZYPADKI należały do takich, które przynoszą tylko radość. I tego życzę nam wszystkim...
27.04.2016