William Osler - kanadyjski lekarz, który zmarł na hiszpankę
wstecz
Minęła dokładnie połowa mojej zawodowej drogi, gdy nieoczekiwanie otrzymałam nową propozycję: nauczania biologii w liceum ogólnokształcącym, z jednoczesnym zostaniem wicedyrektorem szkoły. Moja przyjaciółka, z którą znam się od najmłodszych lat, postanowiła objąć stanowisko dyrektora Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Pucku
(w którego skład wchodziło liceum dla młodzieży oraz liceum wieczorowe dla dorosłych) i to ona, nie pierwszy już raz, pomogła mi w podjęciu ważnej życiowej decyzji. Bardzo się ucieszyłam z szansy ponownego zbliżenia do poważnej nauki biologicznej ale perspektywa pracy wicedyrektorskiej trochę mnie przerażała. Na moją głowę spadło układanie planu lekcji dla całej placówki (nie było programów komputerowych), rozpisywanie harmonogramów matur i mnóstwo innych zajęć, które wiązały się z siedzeniem za biurkiem. Przyjemnie było uczyć młodzież, która generalnie - uczyć się chciała. Robiłam wszystko, żeby nie czuła stresu i polubiła biologię. Na lekcjach było cicho i pracowicie, ale niestety, wicedyrektor styka się z uczniami w klasie tylko przez kilka godzin w tygodniu. Lwia część mojej pracy to były jednak całkiem inne zadania, które zupełnie oderwały mnie od dawnego szerokiego zaangażowania. Teraz tkwiłam zakopana w papierach i pomysłach dotyczących rozwiązywania różnych szkolnych problemów. Jako dyrekcja, obie z koleżanką musiałyśmy przeprowadzić placówkę przez reformę oświaty będącą skutkiem powstania gimnazjów, a potem drugą, związaną w wprowadzeniem nowej formuły matury. Towarzyszyły temu ciągłe kursy i szkolenia. Dodatkowo, na bieżąco toczyła się walka o każdą złotówkę na remont starego obiektu. Było dużo odpowiedzialności i sporo nienormowanej pracy, a także studia podyplomowe z zarządzania oświatą. Nowe millenium w moim życiu osobistym zaczęło się traumatycznym trzęsieniem ziemi i dopiero wtedy, po czterdziestce poczułam, że naprawdę dorosłam, ale sprawy prywatne nie mogły rzutować na pracę zawodową. W 2000 roku wprowadzono ścieżkę awansu zawodowego i podzielono nauczycieli na stażystów, kontraktowych, mianowanych oraz dyplomowanych. Kolejne etapy wymagały pokonania pewnego rodzaju egzaminu i wykazania się zasługami. Żeby mieć to szybko za sobą, wcześnie (z numerem trzecim w województwie), złożyłam w Pomorskim Kuratorium grubą teczkę z moim dorobkiem zawodowym. Po weryfikacji przez specjalną komisję, w 2001 zostałam nauczycielem dyplomowanym. Równolegle z przygotowaniami do pokonania stopnia awansu, w 2000 roku, od profesora Ludwika Żmudzińskiego z Centrum Biologii Morza PAN w Gdyni, dostałam propozycję badawczej pracy naukowej, która miała zakończyć się doktoratem. Jego list oraz historię mojej przygody z hydrobiologią zawarłam w zakładce BIOLOGIA MORZA.
Funkcję wicedyrektorki liceum, w którym sama kiedyś się uczyłam, sprawowałam 11 lat. Było to na tyle długo, że zdążyłam się zmęczyć. Moje zainteresowania związane z medycyną oraz dodatkowa praca naukowa dawały mi dużo satysfakcji, ale wówczas nie mówiłam o tym na ogólnym forum i nie wszyscy wiedzieli czym zajmuję się po lekcjach. Równolegle kończyliśmy budowę domu w Juracie, co generowało dużo innych absorbujących przedsięwzięć. Na finiszu mojego 32-letniego okresu pracy ukończyłam studium podyplomowe 'Pedagogika Wychowawczo - Opiekuńcza' i uzyskałam uprawnienia pedagoga szkolnego. Uczniowie mieli coraz więcej problemów, więc na zmianę z kolegą próbowaliśmy im pomóc. Zawsze dobrze dogadywałam się z młodymi ludźmi, było to interesujące, ale i wypalające zajęcie. Pod koniec swojego zawodowego życiorysu łączyłam nauczanie biologii z zadaniami z pogranicza psychologii i rozumienia życia drugiego człowieka. Kiedy mój mąż poważnie zachorował, zaczęłam odliczać dni do odejścia na emeryturę, odczułam silną wewnętrzną presję na rozpoczęcie trzeciego etapu swojej egzystencji.
Mam wielu znakomitych absolwentów, którzy nadają sens temu co robiłam w szkole, chociaż paradoksalnie nie bardzo uważałam się za nauczycielkę, raczej za biologa, który w szkole znalazł się przypadkiem. Najbardziej zapamiętałam uczniów najlepszych oraz tych, którzy sprawiali najwięcej problemów. Tydzień przed przejściem na emeryturę, niespodziewanie udało mi się skutecznie reanimować chłopaka, którego uszkodzone serce przestało pracować akurat na mojej lekcji... Może to nie był przypadek, miałam na szczęście pewne umiejętności. Nigdy nie zapomnę tej tragicznej sytuacji, która nieoczekiwanie zdarzyła się na sam koniec i zwieńczyła moją pracę w szkole.
Cieszę się z wolnego czasu, którego mam teraz wystarczająco dużo. Delektuję się poczuciem wolności. Mogłam powrócić do kultywowania swoich zainteresowań i więcej podróżować; mogę też pisać ten blog. Zostawiam tu część swojego życia, które przecież nigdy nie wiadomo, kiedy i jak się zakończy.
20.12.2020